Histeria wokół ataków terrorystów w Paryżu, a zwłaszcza rozpacz na ofiarami i akty solidarności z Francuzami, skłaniają do zadumą nad ślepą miłością Polaków do Francj

 

i i Francuzów a niechęcią do Rosji i Rosjan, bez względu na fakty. Widać to po reakcjach (i to nie tylko medialnych) po ostatnich wydarzeniach.

Ja nie trywializuję roli owych 130 zabitych, ale bądźmy szczerzy – nie da się tego porównać do ofiar rewolucjonistów francuskich i to pod żadnym względem. My zaś Francję postrewolucyjną, zwłaszcza tę za Napoleona, hołubimy i cenimy, czego przykładem jest twórczość Waldemara Łysiaka. Co więcej, my nie potrafimy realnie ocenić motywów gry politycznej Francji, która nas popierała a to w czasie zaborów i powstań, ale też podczas formowania się niepodległości polskiej, kiedy to ważnym czynnikiem była deklaracja władz polskich spłacenia długów carskiej Rosji. Niepodległość za cudze długi, czemu nie? Teraz z kolei musimy spłacać długi Francji wobec Rosji za niedoszły kontrakt wojskowy z powodu sankcji i co? I nic Można i tak skoro nie da się inaczej, ale po co tworzyć jakąś przedziwną patriotyczną mitologię, która lasuje mózgi młodych Polaków i nie pozwala widzieć rzeczy takimi jakimi są.

Jeżeli ma nastąpić zmiana w uprawianiu polityki historycznej zapowiadanej przez PiS, to tylko na taką, która pokazałaby nie tylko fasadę, ale mechanizmy podskórne, a więc tak rolę organizacji nie jawnych, jak i banków. Inaczej nie ma to sensu, bo jedna mitologia zastąpi drugą. A że tak będzie wskazują reakcje polskich polityków na zestrzelenie rosyjskiego samolotu przez Turków, których, zupełnie bez sensu, zdają się popierać wbrew oczywistym dowodom. Panująca mitologia stawia Turcję na poziomie niemal przyjaciela Polski, bo rzekomo w Stambule było puste miejsce dla posła z Lechistanu. Nie wiem, czy tak było w istocie, ale jeżeli nawet, to nic to sułtana nie kosztowało. Za to prawie wcale nie mówi się o roli Turcji w likwidacji Świętego Królestwa Węgier (Mohacz), na zlecenie Habsburgów, Hohenzollernów i za pieniądze Fugerów przy biernej postawie, czy wręcz podejrzanej roli Jagiellonów. To samo potem spotkało Polskę i nawet aktorzy częściowo ci sami i aż się prosi aby pokazać mechanizmy, w tym te kierujące Brytyjczykami i Francuzami.

Ale zamiast tego na pierwsze miejsca w mediach awansował długowłosy hochsztapler z Wrocławia, od lat dojący państwową kasę pod pretekstem artyzmu, a który „przeczołgał” nowego ministra od chałtury, tj. od kultury. To, że minister ów jest też wicepremierem ukazuje bezbronność naszego państwa wobec organizacji niejawnych, emanacją których są różne organizacje pozarządowe (NGO) propagujące „wartości demokratyczne i wolnościowe”, w tym instytucje chałtury realizujące przeróżne dziwactwa.

My to, oczywiście, niby wiemy ale co z tego? Nie jesteśmy władni jako społeczeństwo na odruch obronny jak Węgrzy chociażby. Oto mija ponad 3 tygodnie od wygłoszenia ja podająca się za profesora, a wg ciotki Wiki – prawniczka i nauczyciel akademicki, feministka, Doktor habilitowana nauk prawnych, zatrudniona na stanowisku profesora nadzwyczajnego Uniwersytetu Warszawskiego - Monika Stanisława Płatek, publicznie wygłosiła tezę, że hasło „Polska dla Polaków” jest sprzeczne z art. 1 Konstytucji. Aż chciałoby się za Bismarckiem zawołać: „Hundert Profesoren, Vaterland du bist verloren” - setka profesorów i ojczyzna jest zgubiona, ale tu wystarczy kilku jak w/w Płatek, która łamie zasady logiki wykładane na I roku prawa i lasuje mózgi lemingów. Wzmiankowany artykuł mówi: „Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli”. Co jednak, gdy owymi obywatelami są Polacy? Tego już nie wiemy ale możemy się domyślać, że wg profesorzyny, skoro hasło „Polska dla Polaków” jest fałszywe, to jedyny wniosek jest taki, iż Polska nie jest dla Polaków, nawet wtedy, gdyby ci stanowili 100% społeczeństwa, a co z kolei oznacza, że Polacy w swoim kraju byliby w najlepszym razie obywatelami drugiej kategorii. Dla kogo zatem jest Polska? Tego też profesorzyna nie powiedziała i na tę okoliczność powinna być indagowana, jeśli już nie zbojkotowana. Ale nic takiego się nie dzieje, to gdzieś ginie w otchłani medialnej, a to przecież istotne aby wiedzieć, czy profesorzyna to zwykła idiotka czy też pracuje ona dla sił obcych i dla nas wrogich. W każdym z tych przypadków, czy to występujących łącznie czy rozdzielnie, powinna zostać usunięta z życia i przestrzeni publicznej, bo to co robi to wynaradawianie po prostu i na to nie może być zgody. W dodatku robi się to za nasze pieniądze. To jak z tym sznurem, o którym mówił Lenin, za który zapłacić mieli kapitaliści aby na nim zawisnąć.

Wróćmy do polityki historycznej. Jest ona ważna dla Polaków przede wszystkim, a dopiero potem, najwyżej dla zagranicy. Robienie wysokobudżetowych filmów propagandowych w gwiazdorskiej obsadzie, co się marzy Jarosławowi Kaczyńskiemu, po obejrzeniu których świat miałby paść przed nami na kolana, do droga na manowce. Polska świata nie obchodzi, zwłaszcza, jeżeli my sami nie będziemy mieć poczucia własnej godności z dokonań przodków jak Chodkiewicz czy Żółkiewski i misji cywilizacyjnej I rzeczpospolitej. Dopiero to da efekt, także na zewnątrz.

W przywróceniu właściwej wizji historii nie chodzi o pokrzepienie serc, choć i to jest ważna, ale o zobaczenie spraw we właściwej proporcji przez historię właśnie. Bo nasze życie jest zbyt krótkie żeby ujrzeć procesy wokół nas we właściwej proporcji. To tak jak z górą. Stojąc u jej podnóża nie można właściwie ocenić jej wysokości, do tego potrzebny jest dystans i porównanie z innymi.