Dymitr Orłow przedstawia swój prywatny, rosyjski pogląd.

Właśnie wczoraj ministerstwo spraw zagranicznych opublikowało kilka dokumentów, które od tej chwili można się starać interpretować. Proponuję własne wyjaśnienie ich znaczenia, które się będzie znacznie różnić od większości innych wyjaśnień. Czas pokaże, kto był bliżej prawdy; poza tym jestem rad, że mogę dopełnić spektrum koncepcji, które są do dyspozycji.

Oba dokumenty szczegółowo opisują, co musi zrobić Waszyngton aby uniknąć następstw niedotrzymania ustnej umowy z Michaiłem Gorbaczowem o nierozszerzaniu NATO na wschód w kierunku granic Rosji, tj. zamrozić siły NATO tam, gdzie były w 1997 roku. Dokumenty zajmują się i innymi aspektami deeskalacji, jak usunięcie wszystkich amerykańskich broni jądrowych z innych krajów i ograniczenie amerykańskich sił na wodach i przestrzeni powietrznej tych, które mogą zagrażać obszarowi Rosji.

Jedną z interpretacji obowiązującej w ostatnim czasie w Waszyngtonie i indziej jest ta, że dokumenty te są uzgodnionym gambitem (a nie ultimatum), mającym być uzgadnianym w tajemnicy (aby USA nie straciły twarzy) i konsultowanym z państwami członkowskimi NATO, a może i z Unią Europejską, Radą Europy, OBWE, Amnesty International i Greenpeace (aby nie pokazać, że wszystkie one są bez znaczenia). Zgadzam się z tym, że z publicznych dyskusji mało co wynika; ostatnio Moskwa już osiągnęła efekt ujawniając dokumenty i zmuszając Waszyngton, aby uznał ich przyjęcie zgadzając się z „negocjacjami”.

Nie zgadzam się z tym, że było co negocjować: dokumenty te nie mają służyć jako punkt wyjścia do negocjacji; są wezwaniem Waszyngtonu, aby uznał i naprawił swoje uchybienia. Waszyngton naruszył umowę z Moskwą, że nie będzie ekspandować na wschód. Po rozpadzie ZSRR Moskwa była za słaba, aby się bronić, a rządzili nią ludzie, którzy myśleli, że możliwa jest integracja Rosji z Zachodem, a nawet wstąpienie do NATO. Ta era już się skończyła i kolektywny Zachód teraz musi swoje palce wrócić za czerwoną linię – dobrowolnie, lub nie – a to jedyna rzecz, o której się właśnie rozstrzyga. To jedyny wybór, który należy uczynić: ustąpić dobrowolnie i wszystko naprawić, albo odmówić i zostać ukaranym.

Nie zgadzam się z tym, że taki wybór - między poprawą a karą – ma coś wspólnego z UE, NATO i innymi „członkami”, czy „partnerami”. Moskwa nie ma do NATO żadnego stosunku uważając go za niewiele wart świstek papieru, pozwalający Waszyngtonowi na dość wątpliwe prawnie uprawnienie do rozmieszczenia swoich wojsk w krajach na całym świecie. Moskwa ma swoje przedstawicielstwo w UE, ale nie uważa je za ważne i koncentruje się na bilateralnych stosunkach z członkami UE. Co się tyczy wschodnioeuropejskich sąsiadów, Ukraina z punktu widzenia Moskwy jest kolonią amerykańską, a zatem wyłącznie amerykańską sprawą. Polska może się znowu podzielić (albo i nie), a jeśli chodzi o te małe, ale politycznie dokuczliwe posiadłości: Estonia, Łotwa a Litwa, tak sorry, ale rosyjska armia wyposażona jest w lornetki, nie tylko w mikroskopy.

W rzeczywistości chodzi o wybór między rosnącym ryzykiem wymiany pomiędzy dwiema jądrowymi super mocami – jedną, której siła szybko słabnie, a drugą, która nieustannie się wzmacnia – a co największym ograniczeniem tego ryzyka. Tylko obydwie te siły muszą się dogadać; wszystko inne mogą pojedynczo robić, aby nic się nikomu nie stało. W przypadku Europejczyków mieli by mieć w tym interes (o ile jeszcze wiedzą, co jest dla nich dobre), ponieważ ekspansja NATO na wschód spowoduje, że ich miasta będą celami jądrowymi. Ale nie tylko to, NATO swym marszem w kierunku rosyjskich granic zwiększyło ryzyko, że przypadkiem dojdzie do konfrontacji jądrowej: wszystkie te wyrzutnie, okręty, w tym podwodne, mogłyby źle zboczyć i bum – nie ma już Europy.

Jeżeli myślicie, że wszystko to musi znajdować się koło rosyjskich granic, aby Rosja zadrżała, to się mylicie. Rosja ma granice lądowe z więcej niż tuzinem państw, w których po obu stronach żyją rosyjscy obywatele i z tego powodu spory o ziemię są nie do uniknięcia, ale żaden nie jest wart tego, by planeta wyleciała w powietrze.

Może myślicie, że siły NATO potrzebują wykazywać aktywność i zachowywać się niebezpiecznie aby usprawiedliwić swoje istnienie i śmieszne nadmuchane budżety na obronę. Albo, że gdyby nie miały okazji zachowywać się wobec Rosji groźnie, mogli by ich żołnierze popaść w przygnębienie, zacząć pić, siedzieć, zażywać dragi i uprawiać homoseksualny seks, co by miało zły wpływ na morale. Rzekłbym, że to wszystko to raczej drobne obawy, jeśli rozważymy, że na drugiej stronie wagi jest ryzyko planetarnego pożaru.

Można także pomyśleć, że ekspansja Waszyngtonu na wschód nie jest przestępstwem bo Gorbaczowowi nie udało się uzyskać pisemnego zobowiązania, że nie będzie rozszerzania na wschód.

Pozwólcie mi zaproponować drobny wgląd do wewnętrznego funkcjonowania cywilizacji rosyjskiej. Jeżeli z Rosjanami zawrzecie ustną umowę, a potem ją unieważnicie mówiąc: „Ale wyście mi ją nie ujęli pisemnie”, to właśnie problem pogorszyliście. Wszyscy popełniamy błedy, a czasami musimy naruszyć własne obietnice. W takim przypadku właściwym jest skrucha, wytłumaczenie i obietnica poprawy. Jeżeli zamiast tego ogłosicie, że obietnica nie obowiązuje, ponieważ nie ma jej pisemnej wersji, to w swojej niehonorowej ignorancji sami się stawiacie w pozycji do przykładnego ukarania. Kara ta może przyjść za jakiś czas, może za dziesięciolecia, a nawet stulecia, ale możecie być pewni, że ostatecznie zostaniecie ukarani.

Kiedyś Moskwa była słaba, a Waszyngton silny, ale teraz równowaga sił zmieniła się na korzyść Moskwy i nastał czas ukarania Waszyngtonu. Jedynym pytaniem jest forma kary. Ta, którą proponuje Moskwa ma postać poddania się publicznemu poniżeniu: Waszyngton podpisze rękojmię bezpieczeństwa wypracowaną w Moskwie, odejdzie z powrotem do swojej budy i będzie cicho leżeć jak grzeczny piesek i lizać łapy. A to lepsza alternatywa, coś jak wygrana obu stron, zaproponowana w dobrej wierze.

Mniej przyjemna alternatywa jest niebezpieczna i poniekąd kłopotliwa. Wyobraźmy sobie takiego Posejdona – niewykrywalną torpedę o napędzie jądrowym – jak niezbyt długo krąży w tysiąc metrowych toniach kontynentalnego szelfu wzdłuż wybrzeża USA, przygotowana spuścić całkiem przypadkowe tsunami, którego obraz na ekranach amerykańskich radarów wywoła u naczelnych sztabu pełne pieluchy. Pomyślcie o samolotach, okrętach i łodziach podwodnych NATO, które po cichu zaginęły, a ich pijane załogi pojawią się później na jakiejś dalekiej plaży w kąpielówkach w barwach rosyjskiej flagi. Pomyślcie o tym, jak hipersoniczne coś tam regularnie lawiruje na niskiej orbicie Ziemi nad kontynentem USA, co spowoduje, że wszystkie telewizje kablowe nadające Russia Today i gadające głowy CNN wybuchają wściekłością.

Sądzę, że prawicowo czujący Amerykanie, bez względu na przynależność partyjną czy jej brak, będą we swym własnym, dobrze pojętym interesie chcieć, aby ich wybrani reprezentanci przestali robić kolejne problemy i po prostu podpisali te przeklęte gwarancje bezpieczeństwa! Ale to tylko mój prywatny pogląd.

 

Waszyngton’s Crime and Punishment ukazał się 18.12.2021 na thesaker.is.