Wydaje się, że większość protestów, skądinąd mogących wystąpić spontanicznie, jest "przejmowane" i prowadzone przez odpowiednich specjalistów.

Niedawno odbyły się protesty kierowców w ponad 90 miastach Polski wobec wysokich cen paliw. Protesty polegały na blokadach ważnych dróg wylotowych i tranzytowych, głównie poprzez jazdę wolną. Miał to być sposób na zmuszenie rządu Donalda Tuska  do rezygnacji z pobierania części podatków i akcyzy. Jak wiadomo, cena litra benzyny bez podatków wynosi zaledwie 2,7 zł. Reszta to podatki.
Tymczasem, jak to u nas bywa, efekt jest odwrotny od zamierzonego, albowiem na takich protestach rząd tylko zyskuje. I nie chodzi tylko o mandaty, które przy okazji wypisywano, ale  o wpływ bezpośredni do budżetu. Wolna jazda, to większe zużycie paliwa, a więc większy wpływ z podatków. Temu zresztą służy ograniczanie prędkości na drogach, instalacja świateł i innych przeszkód zmuszających kierowców do zwalniania lub zatrzymywania.
Rząd odczułby protest gdyby ograniczono wpływy poprzez nie tankowanie, nie picie, nie palenie, itp. Czyli, krótko mówiąc, o rezygnację z pewnych wygód, nałogów i przyjemności. Inaczej to tylko takie bicie piany.  Tylko, czy nas na to stać?